Supraśl i Tykocin
To była wycieczka totalnie na wariata. Ja miałam na sobotę termin szczepienia w Białymstoku (chyba już wszyscy wiedzą gdzie ;P ) a Paweł się załapał rzutem na taśmę tuż przed moim wyjazdem, więc szybka zmiana planów, ekspresowe pakowanie dzieci, auta i po 20 minutach w drogę.
.
Ponieważ nie mieliśmy czasu na pakowanie rowerów i większe planowanie, postanowiliśmy sam Białystok zostawić sobie na drugą dawkę, a zacząć jakoś bardziej lajtowo od mniejszych miejscowości.
Już w zimę poczyniliśmy założenie, że w tym roku eksplorujemy Podlasie i tzw. ścianę wschodnią, więc nagłą wycieczkę w tamtym kierunku uznaliśmy za doskonałą okazję do wdrożenia naszego planu w życie. Ponieważ ruszyliśmy po południu i musieliśmy najpierw wpaść do przychodni, postanowiliśmy zakończyć dzień w Supraślu.
.
Eksplorację Supraśla rozpoczęliśmy od Baru Jarzębinka, słynącego zasłużenie z lokalnych specjałów. Oczywiście na wynos, więc wynieśliśmy się na nadrzeczne bulwary, by pozwolić się wyhasać maluchom. Kartacze i babka ziemniaczana z Jarzębinki urwały nam dupska zaraz pod pachami. Niebo w gębie! Choć obawiam się, że jeden taki kartacz ma tyle kalorii, co całodzienna racja żywieniowa diety pudełkowej, warto grzeszyć. Jedźcie i jedzcie stamtąd wszyscy!
.
W sobotę wieczorem już niewiele dało się zwiedzić, zwłaszcza w lockdownie, ale nawet z zewnątrz miasteczko robi wrażenie. Po pierwsze, ilość drewnianej zabudowy - naprawdę imponująca - do tego prawie wszystko ślicznie zadbane, otoczone piękną zielenią i ogródkami. Warto się pokręcić i pogubić wśród małych uliczek, by zobaczyć, jak dużo tej architektury się tam zachowało i że jest ona ciągle żywa.
Po drugie, zabytki. Na pierwszym miejscu Monaster Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy - Koniecznie trzeba zobaczyć, ale jest też kościół katolicki, dawny kościół ewangelicki i oczywiście, Pałac Bucholzów.
Do tego długie bulwary nadrzeczne z dwoma dużymi placami zabaw oraz miejską plażą. Przy bulwarach możemy też podziwiać instalacje artystyczne składające się na projekt "Ogród Sztuki".
.
Co do miejsca na kampery, to zalecaną miejscówką jest duży parking przy rynku, przed wejściem na bulwary. Jest tam nawet toitoi. My nie zdecydowaliśmy się tam nocować, bo w sobotę wieczorem kwitnie tam życie towarzyskie miejscowej młodzieży, która mogłaby zakłócać sen naszych bombelków. Znaleźliśmy sobie więc miejscóweczkę na dziko w innej części miasteczka, w pobliżu placu zabaw i kibelka na Orlenie ;)
.
Następnego dnia ruszyliśmy do Tykocina, gdzie znów zaczęliśmy od konsumpcji, bo nasze małe głodomory były już głodne i złe. W restauracji Alumnat jedliśmy pyszną kaczkę, rosół, a póżniej jeszcze na golonkę zabraną na wynos, jednak to, co odebrało nam mowę nazywało się kreplach z gęsiną. Takie jakby pierożki z gęsim farszem - Makłowicz by śpiewał! Poza tym obejrzeliśmy, niestety z zewnątrz, przepiękne zabytki do których na pewno wrócimy po otwarciu dla zwiedzających. Największe wrażenie robią Wielka Synagoga i Zamek - niestety - oba obiekty zamknięte. Pochodzić za to można po malowniczym Placu Czarneckiego z drugim najstarszym, po Kolumnie Zygmunta, świeckim pomnikiem w Polsce i targu. Cały Tykocin wygląda jak z bajki i można tam śmiało kręcić filmy historyczne bez nadmiernych nakładów na scenografię.
.
Ostatnim przystankiem w okolicy była Ostoja Żubra w Kiermusach. Pierwszy raz dene nam było podziwiać Króla Puszczy z tak bliska i było to duże przeżycie, zwłaszcza dla Henia, który był zachwycony żubrami i w ogóle nie chciał odstąpić od zagrody.
.
Nasza pierwsza mała wyprawa na Podlasie udała się nam więc znakomicie, do tego dopisała nam pogoda, bo tygodniu zimnicy i deszczy rozpieszczało nas słonko. Nie możemy się doczekać drugiej dawki ;)
(Mela)